W świadomości społecznej istnieje przekonanie o tym, że dwie ludzkie postawy wobec świata są istotnie odmienne, co tworzy złudzenie konfliktu między nimi. Konfliktu nauki i religii. Obserwuje się charakterystyczną oscylację światopoglądów między bardziej naukowym, a bardziej religijnym, między rozumem a intuicją.
Naukę niezwykle trafnie zdefiniował w jednym zdaniu fizyk Richard Feynmann, kiedy stwierdził: „Nauka zakłada, że Boga nie ma i sprawdza jak daleko ją to zaprowadzi”. Tymczasem nie można całkowicie odrzucić religii. Religia daje ludziom coś, w co mogą wierzyć. Wiara, nadzieja i miłość to potrzeby człowieka, a religia stara się te potrzeby zaspokoić. Daje ona człowiekowi wskazówki jak radzić sobie z rzeczywistością. Człowiek pozbawiony tych wskazówek czuje się samotny i bezradny. Wiara, nadzieja i miłość to psychiczne lekarstwa na tą samotność. Dają one człowiekowi siłę do życia, pomagają mu w razie porażki i pozwalają bardziej cieszyć się sukcesami. Wzbogacają jego egzystencję, która bez nich wydaje się zupełnie bezcelowa i równie pusta jak zimny Wszechświat.
Nie ma nic bardziej żenującego niż człowiek, który stracił w życiu poczucie celu. Cel można zmieniać, ale nigdy nie opłaca się z niego rezygnować. Jaki jest sens życia? To proste i w zasadzie banalne. Sensem może być po prostu dążenie do realizacji wyznaczonych celów. Sami wyznaczając sobie cele definiujemy sens naszego życia. Bez tego życie faktycznie nie ma sensu. Człowiek chce żyć i chce poznać sens życia. Paradoksalnie nikt mu tego sensu nie poda, bo on sam go sobie tworzy.
Cele mogą być dobre albo złe. Realizacja takiego celu jest wtedy uczynkiem odpowiednio dobrym albo złym. Człowiek aby żyć, musi pasować do swojej kultury. Daną kulturę tworzy zwykle grupa ludzi, którzy z jakiegoś powodu mają wspólne interesy. Ludzie ci oceniają danego człowieka przez pryzmat jego uczynków, gdyż to właśnie przy ich pomocy oddziałuje on na świat i na innych ludzi.
Człowiek ma sumienie i czuje, że musi działać w zgodzie ze swoim sumieniem, podczas gdy naprawdę sumienie wcale nie jest jego. Sumienia uczy się on uczestnicząc w danej kulturze i obcując w innymi ludźmi. Jest ono odbiciem danej kultury i obowiązujących w niej norm moralnych.
Religia daje człowiekowi gotową strategię doboru celów, tak aby bilans uczynków świadczył o wyraźnej przewadze uczynków dobrych. Oczywiście nie jest to jedyna możliwa strategia. Ta strategia wynika z wieloletnich doświadczeń. Prowadzi ona do szeroko rozumianego postępu. Nie jest też niezależna od kultury.
Człowiek ma wolną wolę, a to oznacza, że może sam wybrać dla siebie określoną strategię. Musi jednak pamiętać, że przyjęcie każdej strategii prowadzi w konsekwencji do przewidywalnych rezultatów. Czyli zanim cokolwiek zrobimy, powinniśmy najpierw pomyśleć o możliwych skutkach i ocenić, czy te skutki są rzeczywiście zamierzone, to znaczy czy pokrywają się z naszymi celami. Takie myślenie, wyprzedzanie czasu, wymaga wysiłku i nie każdy się na nie decyduje. Wszyscy jednak potrafią to robić, bo jako drapieżniki są do tego przystosowani.
Bardzo często jednak ludzie postępują inaczej. Wpadają w rutynę, upodobniają się do maszyn ograniczając swoją działalność wyłącznie do reagowania na zaistniałą sytuację zewnętrzną. Reagują inteligentnie, ale coraz rzadziej twórczo, aż w końcu zapominają całkowicie na czym polega taka twórcza reakcja. Żyją oni bez jasno określonej strategii i są przez to nieszczęśliwi, bo żaden osiągnięty cel ich nie cieszy, gdyż nie był zamierzony.
Każdy powinien znaleźć dla siebie odpowiednią strategię doboru celów. Strategia ta musi wybierać tylko takie cele, które są możliwe do zrealizowania, ale nie ignorować potencjalnej zmiany tej możliwości. Należy też pamiętać, że strategię można skutecznie realizować tylko w warunkach względnej stabilizacji. Zbyt szybkie zmiany sytuacji mogą wymagać zmian w strategii, czyniąc ją bezużyteczną. Dlatego bywa, że ludzie „żyjący szybko” faktycznie żyją bez określonej strategii. Stabilizacja jest zatem dobra, o wiele lepsza niż zmiany i to bez względu na to, czy zmiany są na lepsze, czy na gorsze.
Informatyka odkryła już dawno, że dobór jednej, optymalnej strategii jest niezwykle trudnym, o ile nie niewykonalnym zadaniem. Każda strategia może być zarówno najlepszą, jak i najgorszą, a wszystko zależy od okoliczności, w których się znajdujemy. Zawsze, gdy w przypadku zmiennych okoliczności są one znane nie wcześniej, niż w momencie ich zaistnienia, każda strategia długoterminowa jest równie dobra i wybór
tej optymalnej nie ma sensu.
W wyborze odpowiedniej strategii może pomóc tylko doświadczenie, historia, pamięć o zaistniałych w przeszłości sytuacjach i o ich skutkach. I właśnie tak starannie wypracowaną i sprawdzoną przez pokolenia strategię proponuje nam religia. Nic nie zmusza nas do jej przyjęcia, ale jeśli ktoś sam nie stara się odkryć strategii dla siebie, to najrozsądniej dla niego będzie przyjąć jakąś religię.
Przyjęcie religii okazuje się więc być przejawem postawy pasywnej i konformizmu, podczas gdy nauka preferuje aktywizm. Nie można jednak stwierdzić, która z postaw jest lepsza, gdyż obie są konieczne. Gdyby wszyscy ludzie stali się aktywni powstałby chaos, a gdyby wszyscy byli pasywni – nuda. Każdy człowiek ma w sobie pęd do wiedzy i pęd do wiary. Gdy pozwalamy aby jeden z nich stał się za silny to stajemy się ułomni. Bez wiary nic byśmy nie zrobili, bo powstrzymywałby nas strach przed nieprzewidywalnością przyszłości, mnogością potencjalnych zagrożeń i nieuchronności eksplozji kombinatorycznej w samym rozważaniu dostępnych do wyboru opcji. Bez wiedzy nie byłoby wiadomo co można zrobić, jak można to zrobić i jakie mogą być najbardziej prawdopodobne konsekwencje. Wiedza zawiera też doświadczenie i wynikające z niego wyobraźnię i intuicję. Oba aspekty naszego stosunku do rzeczywistości, zarówno wiara jak i wiedza, są nam potrzebne i są wielkimi zdobyczami ewolucji.
Przetrwać może tylko pewne połączenie nauki i religii, ale nigdy nie uda się usunąć jednej z ich na dalszy plan. Wydaje się, że tak właśnie się dzieje. Obecnie obserwujemy zwrot cywilizacji w stronę technologii, u której podstaw leży nauka. Ograniczany jest stopniowo wpływ religii na nasze życie.
Zmieniające się czasy czy zaawansowana technologia tak naprawdę nie mają wpływu na porządek rzeczy. Dlaczego? Ponieważ naszym podstawowym problemem jako ludzi jest to, że oddaliliśmy się od Boga. Nasze największe problemy nie są natury materialnej, lecz właśnie duchowej. Ludzie podświadomie czują to i widzą w tej sytuacji zagrożenie, co powoduje, że nastroje społeczne ewoluują w zupełnie przeciwnym kierunku. Zamiast technologii, ludzie są coraz bardziej spragnieni doznań natury duchowej. Stąd obok kursów językowych i korepetycji z matematyki mamy kursy medytacji i widzenia aury.
Jedynym sensownym w takiej sytuacji podejściem do problemu tego konfliktu wydaje się szukanie drogi środka, którą może być tylko połączenie nauki i religii w jeden spójny system, który załagodzi nastroje społeczne zamiast zaogniać konflikty (doprowadzając do zderzenia cywilizacji) i stanie się nowym (po Zimnej Wojnie) motorem postępu.
Historia lubi się powtarzać i wydaje się, że ludzie nie biorą sobie tego wystarczająco do serca. Przychodzi na myśl, co powiedział niemiecki filozof Hegel: „Historia uczy nas, że niczego się nie uczymy z historii”.
Taki stan rzeczy (ucieczka ludzi w sferę duchową podczas gdy świat zmierza ku technologii) miał już miejsce na początku XX-go wieku. Nie załatwiono wtedy wszystkich spraw tak jak by należało. Obowiązywał wtedy wysoce niespójny system filozoficzny. Źle zinterpretowana myśl Schopenhauera stała się szkodliwa i zaowocowała niezrozumieniem myśli Nietzschego. System niespójny jest zawsze podatny na wpływy, które są wtedy częściej destruktywne niż konstruktywne. Tak też się stało na początku XX wieku. Dwie wojny. Druga straszniejsza niż pierwsza. System społeczno-polityczny wchłonął dwa skrajne nurty: komunizm i faszyzm. Z wiadomym i powszechnie znanym skutkiem. Teraz, na początku XXI-go wieku wydaje się, że daliśmy sobie już radę ze szkodliwym wpływem tych nurtów. Jednak to tylko pozory, a historia lubi się powtarzać. Już widać zalążki nowych konfliktów.
Pod przykrywką wojny z terroryzmem można załatwić wszystkie sprawy, bo nie ma jasnej i bezspornej definicji terrorysty. Metodą walki z niesprawiedliwością i motorem przemian zawsze była rewolucja, a przecież każdy rewolucjonista jest początkowo właśnie terrorystą. Likwidując terroryzm, pozbawimy się jako społeczeństwo możliwości przeforsowania potencjalnie koniecznych przemian politycznych i możemy stracić kontrolę nad własnym losem. Taką kontrolę obiecuje przecież demokracja i zapewnia nam konstytucja. To może jednak nie wystarczyć. Jeśli znów zaniedbamy kwestię stworzenia jednego, spójnego systemu filozoficznego na całym świecie, to grozi nam kolejna wojna, ostateczna wojna, zagłada całej ludzkości.
Aby nasze słowa mogły dotrzeć do wszystkich ludzi, aby wszyscy byli w stanie ich wysłuchać, muszą być one sformułowane w języku nauki, bo to właśnie nauka jest jedynym obecnie językiem wspólnym na całym świecie. Jest jedynym językiem, który wszędzie jest jednakowo rozumiany, bo u jego podstaw leżą niepodważalne prawa przyrody. Prawa tej samej przyrody, której częścią jesteśmy.
Można nawet powiedzieć, że nauka opisując ten świat pochodzi od Boga (mimo iż zakłada, że Boga nie ma) w takim samym stopniu, w jakim pochodzi od Niego ten świat. Dlatego właśnie w połączeniu nauki i religii widzę szansę dla lepszej przyszłości i dlatego takie połączenie powinno być naszym najważniejszym celem. To jest mój sen o teorii ostatecznej, czyli takiej, która oprócz zrozumienia daje człowiekowi wiarę, nadzieję i miłość, czyli wszystko to, czego potrzebuje. Samo zrozumienie bowiem nie wystarczy i każda teoria fizyczna jednocząca tylko wszystkie oddziaływania wcale nie uczyni świata lepszym, ale sama może stać się dla tego świata zagrożeniem.
Nauka i religia zawsze będą obecne w naszym życiu i musimy jakoś się do nich ustosunkować. Ani religia ani nauka nie są samodzielne, gdyż tworzone są przez ludzi, a człowiek potrzebuje obydwu. Religia to na ogół sztywne ramy narzucające człowiekowi określoną strategię i czasami dany człowiek po prostu nie pasuje w te ramy, co jest wciąż powtarzanym błędem religii. To brak elastyczności. Religia opisuje rzeczywistość w sposób dogmatyczny i gra na uczuciach opierając się na psychologii. Nauka opisuje rzeczywistość przy pomocy modeli matematycznych, które rozwija opierając się na doświadczeniu. Jeśli doświadczenie się zmieni, to automatycznie zmieni również model. Pod tym względem nauka jest bardziej elastyczna niż religia i wydaje się być otwarta na wszelkie nowe propozycje. Dlatego zdecydowałem, że nie zostanę księdzem. Religia także rozwija swoje koncepcje (tylko trochę wolniej niż nauka), ale ani religia, ani nauka nie opisują rzeczywistości takiej, jaką ona faktycznie jest. Nauka nawet udowodniła swojej niemocy. Dlaczego religia nie chce tego uczynić? Przecież widać, że sama nie działa i generuje wojny zamiast pokój. Nie ma innego wyjścia jak połączenie nauki i religii w jeden spójny system. Taki ostateczny ekumenizm.
Metoda naukowa polega najpierw na ścisłym zdefiniowaniu systemu pojęciowego (aksjomaty), a następnie na stawianiu hipotez. Hipotezy, które pomyślnie przejdą próbę weryfikacji doświadczalnej stają się tezami i wzbogacają naukową wiedzę. Twierdzenie Gödla mówi, że każdy zamknięty system aksjomatów, nie jest zamknięty na dowodzenie (znaczy są w nim możliwe do sformułowania zdania, które nie są w nim możliwe do udowodnienia). Nauka oparta na skończonym zbiorze aksjomatów nie wszystko jest w stanie wyjaśnić w oparciu o te aksjomaty. Oczywiście można wtedy rozszerzyć zbiór aksjomatów, ale to nic nie da, gdyż własność ta przenosi się na zbiór rozszerzony. Czyli nauka nigdy wszystkiego do końca nie wyjaśni, chyba że zmieni metodę!
Rzeczywistość zawsze mieści się gdzieś pomiędzy nauką a religią, między rozumem a uczuciem. Nauka bada formę rzeczywistości, a religia bada jej treść i dlatego te dwa aspekty rzeczywistości nie kolidują ze sobą, ale nawzajem się uzupełniają dając człowiekowi możliwie pełny jej obraz.
Należy powiedzieć, że tak jak fizyka dawno temu wchłonęła chemię, tak też filozofia dawno temu wchłonęła religię. Tak naprawdę, to używałem do tej pory terminu religia właśnie w znaczeniu filozofii i uważam, że to dobre podejście, bo uniezależnia nas od konkretnego wyznania religijnego.
Wyznania różnią się między sobą w szczegółach, ale mają jedną wspólną cechę, która bardzo je do siebie zbliża. Wszystkie wyznania mają ten sam cel: ludziom bez celu dać nowe poczucie celu. Forma może być różna, od obietnicy lepszego życia po śmierci, do samej satysfakcji w nagrodę za spełniony obowiązek. Na dalekim wschodzie religia zawsze była nieodróżnialna od filozofii, a religie bliskiego wschodu i religie zachodnie mają wspólne korzenie w przeszłości.
Ogólnoświatowy system religijny powinien zatem łączyć ludzi, a nie ich dzielić. Dzieli ich, bo nie wszyscy pojmują, że istotą religii jest jej funkcja. Funkcją religii jest nadawanie światu treści, czyli szukanie odpowiedzi na pytania, na które odpowiedzi nie daje nauka.
Nauka nadaje światu formę, a naukowcy są w błędzie wierząc, że świat tę formę już posiada, a oni ją tylko odkrywają. Świat nie posiada formy dotąd, dopóki świadomość ludzka mu jej nie nada. Świat jest wolny od wszelkiej formy, a dopiero nasz interakcja z nim powoduje, że jego forma się urzeczywistnia. Zatem świat sam w sobie nie jest rzeczywisty. Teoria kwantowa jest niemożliwa do sformułowania bez liczb urojonych, bo liczby rzeczywiste nie dają wystarczającej swobody i odpowiedniego pola do manewru. To właśnie świadomość jest tym, co potrafi nadawać formom treści (a więc i znaczenia), a treściom formy (moc stwarzania). Roger Penrose słusznie zauważył, że należy mechanikę kwantową uzupełnić teorią świadomości. I takiej właśnie próby się tutaj podejmujemy. A zatem zaczynajmy.
Pierwszy i najważniejszy postulat naszej teorii świadomości brzmi: „Świat jest zbudowany ze świadomości i jest ona jego tworzywem„. Świadomość istnieje w każdej materii. Jest esencją istnienia, definiuje je. Świadomość skupiając się na istnieniu powoduje to istnienie. Każda egzystencja jest zbudowana ze świadomości i jest samoświadoma swojej egzystencji.
Uderzamy w człowieka, a człowieka to boli. Jednak nie istnieje ból, istnieje tylko świadomość bólu u człowieka i tylko dlatego go to boli. A gdy uderzamy w kamień, czy to go boli? Oczywiście, że nie! Ale niby dlaczego? Ano dlatego, że kamień nie ma świadomości bólu. Ale tan sam kamień ma inne świadomości, jest nimi wręcz przepełniony, bo bez tego by nie istniał. Poważnym błędem jest myśleć, że materia nieożywiona świadomości nie posiada i postaram się to tutaj wykazać. Wynika z tego brak szacunku do przyrody jako takiej i postawa krótkowzrocznego konformizmu węglowego, która jest nieekologiczna.
Każda materia nieożywiona ma pewną szczątkową świadomość, która pozwala jej istnieć. Co to znaczy istnieć? Materia istnieje, bo świadomie podlega prawom fizyki. Musimy zrozumieć, że prawa fizyki są z natury elastyczne (czego na swym najbardziej podstawowym poziomie dowodzi mechanika kwantowa), a ich niezmienność jest pozorna, aczkolwiek realna, właśnie dzięki efektom wywoływanym przez świadomość materii.
Same prawa fizyki są efektem współpracy różnych świadomości. Bez zróżnicowania świadomości nie byłoby praw fizyki, a więc nie byłoby Wszechświata. Kiedy świadomość jest jedna, nie istnieje konieczność współdziałania w celu zachowania istnienia. Dla pojedynczej świadomości istnienie jest bez znaczenia. Dlatego jest wieczna, bo nie może być inaczej gdyż idea ograniczenia tej wieczności nie uzyskała jeszcze znaczenia. Jedynka sama w sobie i dla siebie nic nie znaczy. Istnienie wymaga różnorodności, bo zostało sprowokowane przez podzielenie się pierwotnej jednorodnej świadomości. Z jedynki powstała dwójka, a wraz z nią cała matematyka w sposób konieczny. Gdyby sam Bóg chciał zmienić prawa matematyki nie byłby do tego zdolny. Wszechświat został stworzony przez podział pierwotnej świadomości, która dalej się różnicowała i dzieliła, aż powstało tak wiele różnych świadomości, że do ich wspólnego istnienia konieczne były określone reguły zakazujące dalszego podziału. Reguły te matematyka dopiero odkrywa. Dlaczego reguły były konieczne? Co wygenerowało ograniczenia? Odpowiedź brzmi: matematyka. Matematyka stała się źródłem ograniczeń, bo jest niezmienna i niezależna, a jej podstawy są absolutne. Matematyka nie jest Bogiem, bo nie ma swojej świadomości. Dlaczego nie można przypisać świadomości samej matematyce? by oznaczało, że mogłaby się zmieniać. Świat ma cztery wymiary, bo tak matematyczne rozmaitości mają najwięcej „swobody”. Nie wyklucza to jednak ukrytej struktury w wyższych wymiarach. Świat ma naturę fraktalną, bo pojawia się ona naturalnie na granicy chaosu i jest jedynym generatorem porządku w świecie. Faktem jednak jest, a przynajmniej tak można założyć, że matematyka była źródłem ograniczeń i warunkiem koniecznym do zaistnienia reguł zakazujących podziału świadomości. Te reguły to właśnie prawa fizyki, którym podlegają wszystkie świadomości. To jest sens od wieków przeczuwanego, choć z gruntu tajemniczego i niekiedy mistycznie pojmowanego związku między matematyką i fizyką. Dlaczego w ogóle da się używać matematyki do opisu świata i dlaczego prawa fizyki są możliwe do sformułowania w języku matematyki? W kontekście przedstawionym powyżej to banalnie proste. Odwracamy przyczynę i skutek. To matematyka jest przyczyną istnienia świata, zatem nie jest żadną niespodzianką, że można jej wtórnie użyć do jego opisu.
Obok świadomości prostych, są również świadomości złożone i to na wielu poziomach. Zwierzęta mają świadomość na poziomie pomiędzy przedmiotami a człowiekiem. Rośliny są pomiędzy przedmiotami a zwierzętami. Przyroda, natura pozwalająca istnieć innym świadomościom to Ziemia. Ziemia, rozumiana jako planeta, ma własną świadomość, która jest mniejsza niż świadomość roślin, ale dużo większa niż materii nieożywionej. Świadomość Ziemi polega na tym, że potrafi gromadzić, wręcz uwięzić inne świadomości i kształtować siebie przy ich pomocy. Umożliwia im łatwiejsze istnienie i zarządza współpracą pomiędzy wieloma różnymi świadomościami, które zamieszkują Ziemię. Aby materia mogła się łatwiej różnicować i oddziaływać musi być bliżej siebie, dlatego grawitacja jest podstawową funkcją świadomości materii. Inną jest opozycja, dychotomia między liczbami dodatnimi i ujemnymi, która jest źródłem ładunku elektrycznego. Z fizyki klasycznej wiemy już, że za prawa zachowania odpowiedzialne są symetrie. Stąd tylko mały (a może duży) krok do uznania, że wszystkie prawa fizyki wynikają po prostu z matematyki.
Każda świadomość istnieje aby spełniać określoną rolę. Spełnia tę rolę poprzez realizację swoich celów. Te cele w pewien sposób definiują samą świadomość.
Świadomość ludzka ma dwa podstawowe cele wyższe: istnienie wspólne i doskonalenie siebie. Oba cele są konieczne dla istnienia człowieka. Często powodują jednak sprzeczności. Świadomość człowieka polega na dążeniu do tych celów. Człowiek działa tak, że iloczyn współczynników realizacji obu tych celów ma wartość stałą. Im większa ta wartość, tym lepszy człowiek.
Dobro, to utrzymanie harmonii i równowagi. Zło, to przewaga jednego celu nad drugim. Człowiek zawsze traci na złym postępowaniu. Gdy woli być samotny, to staje się doskonalszą jednostką, a gdy nie chce siebie doskonalić, to staje się bardziej zależny od innych ludzi. Obie drogi są złe, a jedyna dobra droga, to droga środka. Aby dążenia człowieka były w równowadze, musi on jednakowo pragnąć i nie pragnąć ich realizacji. Musi poddać się rzeczywistości i pozwolić jej przenikać siebie w sposób nie wykluczający możliwości wpływania na tę rzeczywistość poprzez współzależność. To jest to samo, co mówi religia, kiedy nakazuje zaufać Bogu. Wtedy człowiek może czerpać z mądrości wyższych świadomości i bardziej efektywnie doskonalić siebie. Nie może na tym jednak poprzestać, ale zdobytą w ten sposób wiedzę musi przekazywać innym, musi ją wykorzystywać dla dobra innych aby realizować jednocześnie cel wspólny. Tylko droga środka może doprowadzić świadomość człowieka na wyższy poziom.
Czy w ogóle istnieją świadomości wyższe niż ludzka? Niższe istnieją na pewno. Wczujmy się w rolę świadomości niższej niż nasza. Dostrzegamy wtedy własne istnienie, ale nie wiemy, czy istnieje jakaś wyższa świadomość, bo nie są nam znane jej cele. Nie wiemy czym mogłaby się ona kierować i do czego ona mogłaby dążyć. Możemy jednak poszukiwać.
Ponieważ istnieją świadomości niższe niż nasza, to prawem fizyki musi być obowiązująca relacja niższości. Możemy zatem spokojnie założyć, że istnieją również świadomości wyższe od naszej, dla których to my jesteśmy niżej. Wyższe muszą istnieć aby mogła być spełniona relacja niższości. A jeżeli nie jest to relacja niższości, ale cykliczności? Tego nie wiemy, jednak to nas nie powinno martwić bo naszym celem jest takie doskonalenie siebie, żeby nie tylko nie szkodzić innym, ale im pomagać. Cykliczność relacji między poziomami świadomości jest ciekawą koncepcją, jednak niezbadane są jej możliwe konsekwencje. Pozostańmy zatem na razie przy koncepcji relacji niższości. Podstawową własnością tej relacji, jest fakt, że każda świadomość wyższa może kontrolować poczynania świadomości niższej. Może wpływać na jej cele, jej rozwój lub jej regres. Kieruje się przy tym własnymi celami. To oznacza, że człowiek może na przykład rządzić zwierzętami. To oczywiste, że mamy możliwość tresury zwierząt. Zauważmy, że każda tresura polega albo na miłości, albo na nienawiści. Jest to ogólna zasada. Miłość i nienawiść to są środki, narzędzia przy pomocy których nasza ludzka świadomość ma wpływ na świadomości niższe. Możemy budować albo niszczyć.
Nasza ludzka świadomość może kontrolować również materię. Przecież każdy człowiek ma ciało. Przy pomocy tego ciała możemy nadawać kształt innym ciałom, innej materii. Ta inna materia nie jest świadoma tego, co się z nią dzieje. Przyczyna zmian jest dla niej niepojmowalna. Wie tylko, że zmiany te muszą się odbywać zgodnie z prawami fizyki. Świadomość materii nieożywionej ogranicza się właśnie do podlegania prawom fizyki. To jest jej celem i musimy to zrozumieć. Jednak same prawa wynikają ze współpracy między różnymi świadomościami. Mamy więc wpływ na kształt samych praw fizyki przy pomocy naszej świadomości!
Fizyka myśli że bada, myśli że odkrywa prawa, a tymczasem ona sama pomaga je kształtować. Fizyka dąży do zrozumienia rzeczywistości, ale ponieważ sama jest częścią tej rzeczywistości, to w efekcie kształtuje ją poprzez dążenie do jej zrozumienia. Podobnie obserwator wykonując pomiar pewnej własności myśli, że mierzy tą własność, a tymczasem taka własność nie istniała zanim on nie zdecydował się jej zmierzyć. To przecież oczywiste, że dana własność powstała właśnie dzięki niemu, choćby dlatego, że równie dobrze mogłaby powstać inna.
Czy istnieją elektrony? Wydaje się, że istniały zawsze, to jest jednak błędem. Nie istnieje żaden elektron, istnieje natomiast wyobrażenie elektronu w umysłach fizyków. To skrajne podejście, ale wcale nie bezpodstawne. Wyobrażenie elektronu nadaje mu wyraźny kształt (formę), którego on nie posiadał przed powstaniem tego wyobrażenia. Elektron powstał w momencie nadania nazwy jego wyobrażeniu. Myśl o elektronie przybrała formę. Człowiek nadał tej myśli formę i stworzył wyobrażenie. Więcej, oddał temu wyobrażeniu część swojej świadomości aby ono mogło istnieć. Każde istnienie ma świadomość, nawet samo pojęcie elektronu. Świadomość elektronu jako pojęcia polega na tym, że potrafi ono przekonać do siebie różnych fizyków. Ci fizycy, którzy uwierzą w elektron przyczyniają się do jego istnienia.
Na czym więc polega odkrycie elektronu? Czy istniał on zanim go nazwaliśmy? Czy zachowywał się tak samo? Czy atom przed odkryciem elektronu w ogóle zawierał cząstki o własnościach przypisywanych dzisiejszemu elektronowi? Tak! Zawierał! Człowiek jednak nie stworzył elektronu poprzez jego odkrycie. Stworzył pojęcie elektronu, ale nie stworzył tego, co się za tym pojęciem kryje. A kryje się bardzo wiele. Skomplikowana i nie poznana jeszcze do końca struktura. Człowiek nie stworzył elektronu ponieważ istota elektronu (nie pojęcie elektronu) potrafi istnieć niezależnie od człowieka. Świadomość istoty elektronu pozwala mu między innymi na bycie składnikiem materii. Świadomość pojęcia elektronu pozwala różnym ludziom używać tego samego pojęcia. Pojęcie elektronu również ewoluuje, ale nie robi tego samo, tylko przy pomocy fizyków, którzy się nim zajmują i którzy nadają mu kształt. Paradoks źródła elektronu znika zatem, jeśli wprowadzimy rozróżnienie pomiędzy pojęciem elektronu, a istotą elektronu. Nazwanie przez nas elektronu elektronem stworzyło pojęcie elektronu zgodnie z zasadą „If you name it – you own it”.
Istnieje materia. Nie ma ona jednak ani natury falowej, ani korpuskularnej. Natura istoty materii nie jest nam znana. Znana jest natomiast natura pojęcia materii. Pojęcie materii ma naturę dualną (korpuskularno-falową). Sama istota materii ma jedną, właściwą sobie naturę, którą chcemy poznać. Jednak dopóki do poznania natury istoty materii stosujemy inną materię, dopóty nie otrzymamy zadowalającego wyniku. Otrzymujemy raz falę, a innym razem cząstkę, w zależności od eksperymentu. Podejrzewamy, że w rzeczywistości jest czymś zasadniczo różnym zarówno od fali, jak i od cząstki, jednak nie potrafimy uchwycić tej różnicy, choć doceniamy jej jednoczącą rolę.
Mechanika kwantowa powstała właśnie dlatego, że zaczęliśmy badać materię nie tylko przy pomocy innej materii, ale też przy pomocy światła. Badaliśmy ich wzajemne oddziaływania. Światło jest materią innego rodzaju, a w zasadzie jest tylko (albo aż) manifestacją pola. Dopiero jego konfrontacja z materią i analiza ich wzajemnych oddziaływań pozwoliła nam na opracowanie pojęć mechaniki kwantowej.
Najistotniejszym moim zdaniem wnioskiem wspólnym dla teorii względności i teorii kwantowej jest subiektywność rzeczywistości. Dla poziomu świadomości materii nie istnieje rzeczywistość obiektywna. My, ludzie możemy sobie wyobrazić taką rzeczywistość obiektywną, absolutną. Dlatego poszukujemy teorii unifikacji. Dlatego nasza świadomość jest wyższa niż świadomość materii. Sama materia jednak nie potrafi ze swoją ograniczoną świadomością stworzyć sobie wyobrażenia obiektywnej rzeczywistości. Każda jedna cząstka materii ma swoją własną subiektywną rzeczywistość.
Jeżeli zapisujemy kwantowe równanie falowe (np. równanie Schrödingera), to wzór ten nie zawiera naszego spojrzenia na zjawisko, ale jest to zjawisko widziane z punktu widzenia tej cząstki (lub tego układu cząstek) dla której równanie zapisaliśmy. Różne subiektywne rzeczywistości nie są jednakowe i nie są również ze sobą na ogół zgodne. Są one jednak w dalszym ciągu zgodne z prawami fizyki, które czasami powodują, że różne rzeczywistości subiektywne są do siebie bardzo podobne. Upodabniają się one do siebie dzięki oddziaływaniom. Materia potrafi ze sobą oddziaływać.
Oddziaływanie jest rodzajem bezczasowej synchronizacji, czystą manifestacją praw fizyki. Znamy tylko cztery oddziaływania i wydaje się, że to już wszystkie. Każde z tych oddziaływań ma swój sens, cel istnienia i jest wynikiem dążenia świadomości istoty materii do realizacji tego celu. A więc świadomość istoty materii ma dokładnie cztery cele, bo istnieją cztery oddziaływania! Kiedy jedna materia „chce” się czegoś dowiedzieć o drugiej, dochodzi do konfrontacji dwóch różnych subiektywnych rzeczywistości.
Mechanika klasyczna polega na założeniu o istnieniu takiej rzeczywistości obiektywnej, w której wszystkim cząstkom możemy przypisać pęd i położenie, oraz w zasadzie przewidzieć ich dalszy i wcześniejszy ruch. Zakłada więc, że istnieją dynamiczne własności obiektów. Za każdą taką własnością (czego mechanika klasyczna sobie nie uświadamia w wystarczającym stopniu) kryje się tylko metoda jej pomiaru. Każdej wielkości fizycznej odpowiada obserwabla (rozumiana jako metoda uzyskiwania wyniku pomiaru), a każdej obserwabli odpowiada operator (formalna realizacja pomiaru w danym modelu matematycznym). Operatory działają na stanach układu, a zatem każdy układ potrafi znajdować się w określonym stanie.
Dla każdego układu i operatora istnieją tzw. stany własne operatora. Jeśli układ znajduje się w jednym ze stanów własnych danego operatora, to wynik pomiaru (wartość własna) jest jednoznacznie określony. Układ może się jednak znajdować w innym stanie, nie będącym stanem własnym. Wielkim odkryciem mechaniki kwantowej jest to, że ten inny stan można zawsze zapisać jako kombinację liniową (o współczynnikach zespolonych) stanów własnych dowolnego operatora. Można rozłożyć stan układu na kombinację dowolnych innych stanów pod warunkiem, że tworzą one bazę przestrzeni wszystkich stanów (tzw. przestrzeni Hilberta).
Kiedy dokonamy pomiaru na układzie nie znajdującym się w stanie własnym, również dostaniemy wynik, bo każdy pomiar daje jakiś wynik. Mało tego: wynik, który otrzymamy będzie jedną z wartości własnych, a układ zmieni swój stan przechodząc do jednego ze stanów własnych odpowiadających danej wartości własnej. Po dokonaniu pomiaru ulega zmianie informacja, jaką mamy o układzie. Niektórzy sądzą, że stany nie są stanami samego układu, a tylko informacji o nim.
Trochę to zagmatwane, ale łatwe do zrozumienia po wprowadzeniu tzw. interpretacji probabilistycznej. Stany są opisane liczbami zespolonymi, więc można utworzyć stany sprzężone (sprzęgając wszystkie liczby zespolone). Stany sprzężone należą do sprzężonej przestrzeni. Jeśli zdefiniujemy iloczyn skalarny na stanach z obu sprzężonych do siebie przestrzeni, to jego wartość jest liczbą rzeczywistą: kwadratem modułu liczby zespolonej. Liczbą rzeczywistą jest również wynik pomiaru uzyskany z działania operatora na dany stan pod warunkiem, że operator jest tzw. operatorem hermitowskim. Interpretacja probabilistyczna polega na przyjęciu, że kwadrat modułu funkcji falowej (jednej z postaci matematycznych stanu układu) oznacza prawdopodobieństwo (ściśle gęstość prawdopodobieństwa, bo lokalnie na jednostkę objętości), że układ znajduje się w danym stanie. Ponieważ można rozłożyć stan na bazie stanów dowolnego operatora, to kwadrat modułu współczynnika rozwinięcia stojącego przy jednej z funkcji własnych danego operatora oznacza prawdopodobieństwo, że wynikiem pomiaru będzie wartość własna odpowiadająca tej funkcji własnej. Możemy zatem dostać różne wyniki, ale każdy z nich dostaniemy NA PEWNO z określonym prawdopodobieństwem (gdybyśmy dokonywali pomiaru zawsze na układzie w tym samym stanie).
Prawdopodobieństwa te zależą od tego jaką własność układu mierzymy i w jakim stanie jest przed pomiarem układ, który mierzymy. Znając układ (obliczając jego model) możemy przewidzieć prawdopodobieństwa wyników pojedynczego pomiaru. Możemy obliczyć średni wynik z wielu pomiarów. Zakładamy, że układy kwantowe traktowane klasycznie są ergodyczne, tzn. w zasadzie mogą przyjąć każdy ze stanów możliwych po
dostatecznie długim czasie. Średnia po czasie jest wtedy równa średniej po tzw. zespole statystycznym. I ten właśnie średni wynik, to dopiero klasyczna wartość danej własności obiektu kwantowego.
W ujęciu kwantowym cząstka się nie porusza. Porusza się zamiast tego maksimum prawdopodobieństwa jej znalezienia w danym miejscu. Klasycznie to maksimum odpowiada położeniu cząstki. Nie istnieją jednak obiektywne własności obiektów kwantowych. Istnieją tylko wyniki pomiarów, które możemy na tych obiektach wykonać, a te wyniki dostajemy tylko z pewnym prawdopodobieństwem.
To jednak nie wszystko na ten temat. Wiemy, że operatory muszą być hermitowskie i że każdy operator oznacza wykonanie pomiaru. Z matematycznego punktu widzenia operator rzutuje stan układu na jeden ze swoich stanów własnych dając w wyniku wartość własną (a ściśle ten sam stan pomnożony przez wartość własną). Jeśli układ był w stanie własnym, to rzutowanie nie zmieni tego stanu (pomnożenie przez liczbę zespoloną, a rzeczywistą tym bardziej nie zmienia stanu, bo jest on określony z dokładnością do tzw. czynnika fazowego). Rzutowanie jest wykonywane „na siłę” i jeśli współczynniki rozwinięcia (kwadraty ich modułów) przed pomiarem były niezerowe (układ nie był w stanie własnym) to po pomiarze wszystkie oprócz jednego będą równe zero. W pewnym sensie w trakcie pomiaru nastąpiła utrata informacji. I rzeczywiście. Jeśli mierząc konkretną wielkość fizyczną dostaniemy konkretny wynik, to nasza informacja o tym układzie ogranicza się do tego wyniku, a układ przechodzi do takiego stanu, żebyśmy mieli absolutną rację traktując ten wynik jako poprawny. Wynik ten nie istniał przed pomiarem, ale został stworzony przez nas, bo wymagaliśmy tego. Zmusiliśmy układ aby udzielił nam odpowiedzi na konkretne pytanie, a ponieważ na konkretne pytanie odpowiedź może być tylko konkretna, nadaliśmy taką samą konkretność samemu układowi. Mamy rację, bo chcieliśmy mieć rację. Była to wyłącznie nasza wolna decyzja. Akt obserwacji spowodowany przez obserwatora.
Czy to obserwator, czy jego świadomość dokonała pomiaru? A co za różnica? Pomiaru dokonała świadomość cząstek materii składających się na przyrząd pomiarowy. Dowolna konfiguracja materii nie stanowi przyrządu pomiarowego. Przyrząd pomiarowy jest to materia, której nadał kształt człowiek, a więc wyższa świadomość. Człowiek nadając formę myśli, stworzył wyobrażenie pomiaru. Nadał materii formę przyrządu pomiarowego jednocześnie obdarzając go świadomością położenia, świadomością pędu, energii, albo innej wielkości. Przyrząd pomiarowy ma świadomość pojęcia wielkości fizycznej, tego samego pojęcia, którego świadomość wypracował w sobie człowiek. Przez to przyrząd pomiarowy ma większą świadomość (na wyższym poziomie) niż świadomość układu, który mierzy. Miernik ma więc zdolność wpływania na mierzony układ.
Mechanika kwantowa potrafi powiedzieć nam jeszcze więcej o istocie pomiaru. Mówi nam, że ten wpływ zależy od tego co mierzymy. Są wielkości fizyczne, które się na wzajem wykluczają i są też takie, które mogą istnieć jednocześnie. Operatory tych pierwszych ze sobą nie komutują, a drugich komutują. Kiedy dwa operatory dwóch różnych wielkości nie komutują ze sobą, to iloczyn nieoznaczoności tych wielkości jest nie mniejszy niż stała Plancka (ha kreślone) przez dwa. Wartość stałej Plancka zależy tylko od przyjętego układu jednostek. Istotne jest, że ten iloczyn jest ograniczony z dołu. A więc im mniejsza jest nieoznaczoność jednej wielkości, tym większa jest nieoznaczoność drugiej wielkości. Mamy tzw. parę wielkości kanonicznie sprzężonych. Nie można tych wielkości jednocześnie dokładnie zmierzyć, bo pomiar jednej powoduje utratę informacji potrzebnej do zmierzenia drugiej.
Podstawowym przykładem takich wielkości są pęd i położenie. Pęd to iloczyn masy i prędkości. Prędkość to stosunek drogi do czasu potrzebnego na jej przebycie. Nie można zmierzyć w jednej chwili położenia i prędkości. Prędkość nie istnieje bowiem w danej chwili, ale tylko w przedziale czasu potrzebnym na pokonanie pewnej drogi (choćby bardzo małej). Nie istnieje więc jednocześnie określony pęd i położenie. Jednoczesne istnienie tych wielkości zakłada mechanika klasyczna, co pozwala na opisanie trajektorii jako rozwiązania różniczkowego równania Newtona. W mechanice kwantowej nie ma jednoznacznie określonej trajektorii, co poddaje w wątpliwość używanie rachunku różniczkowego w ogóle w stosunku do ruchu punktowych obiektów. Nie ma punktowych obiektów i nie ma prędkości chwilowej. Nie można jednocześnie określić dokładnie położenia i pędu danej cząstki, ale można to zrobić z pewnym błędem, z pewną nieoznaczonością. Można, pod warunkiem, że iloczyn nieoznaczoności pędu i położenia nie jest mniejszy od stałej Plancka. Mechanika klasyczna jednak działa, ale tylko dlatego, że wartość stałej Plancka jest bardzo mała. W wielu ekstremalnych warunkach mechanika klasyczna nie opisuje dobrze rzeczywistości, ale mechanika kwantowa tak.
Rzeczywiste układy są ograniczone, a to oznacza, że jest również ograniczona liczba możliwych stanów takiego układu. Stany układu można ponumerować nadając każdemu stanowi osobny i niepowtarzalny układ tzw. liczb kwantowych. Liczba stopni swobody układu jest równa ilości liczb kwantowych koniecznych i wystarczających do pełnego opisu danego stanu. Stany układu nie są bezpośrednio mierzalne. Można je tylko rzutować przy pomocy operatorów. Nie można więc bezpośrednio poznać liczb kwantowych.
Oprócz operatorów nie komutujących (wielkości związanych zasadą nieoznaczoności) są operatory, które ze sobą komutują. Okazuje się, że dla danego układu, liczba komutujących ze sobą operatorów JEST RÓWNA ilości liczb kwantowych. Operatory komutujące stanowią tzw. układ zupełny operatorów, a więc zestaw wielkości jednocześnie mierzalnych. Dany układ może mieć nawet wiele różnych układów zupełnych operatorów. Każdy pomiar jednej z wielkości komutujących „zdejmuje” z układu jeden stopień swobody. Ponieważ ilość liczb kwantowych potrzebnych do pełnego określenia stanu układu jest równa ilości operatorów w układzie zupełnym, to mierząc jednocześnie wszystkie wielkości komutujące (jednocześnie mierzalne) dostaniemy wystarczającą ilość informacji, aby pośrednio określić wszystkie liczby kwantowe, a tym samym określić stan układu. Problemy są dwa: na ogół trudno znaleźć układ zupełny oraz trudno wykonać taki jednoczesny pomiar. Niemniej jednak jest to w zasadzie możliwe.
Możliwe jest poznanie stanu kwantowego układu. A zatem stany te muszą istnieć obiektywnie. No dobrze, ale przecież mówiliśmy, że fizyka kwantowa opisuje rzeczywistość subiektywną. Gdzie jest haczyk? Przypomnijmy, że rzeczywistość subiektywna istnieje dla materii samej dla siebie. Świadomość materii zabrania jej jednocześnie poznać własnego stanu kwantowego (zmierzyć go) i zdać sobie z tego sprawę (uświadomić to sobie). Układ materii podlega tzw. ewolucji unitarnej. Dopiero świadomość wyższa od świadomości danego układu może wykonać pomiar na tym układzie. Stan kwantowy materii możemy poznać my ludzie, my którzy mamy wyższą niż materia świadomość. Możemy poznać rzeczywistość obiektywną mierząc w odpowiedni pośredni sposób stany kwantowe układów materii. Pomiar wykonany przez nas przerywa ewolucję unitarną układu. Ta rzeczywistość obiektywna, którą w ten sposób poznajemy jest jednak wyłącznie produktem naszej świadomości, bo to my wymyśliliśmy mechanikę kwantową. To oczywiście nadaje tej rzeczywistości prawa do istnienia, ale tylko jako pojęcia opisującego niepoznawalną istotę rzeczywistości i tylko dla nas. Jeśli weźmiemy pod uwagę większy układ, zawierający również nas, to okaże się, że żaden pomiar nie miał miejsca, a cały układ (zawierający całą materię przyrządu i obserwatora) nadal podlega unitarnej ewolucji. Efektywnie żadna rzeczywistość obiektywna nie została naprawdę odkryta, ale nam będzie się tak wydawało, bo jesteśmy tylko częścią większego układu, układu o większej świadomości.
To spostrzeżenie prowadzi nas prosto do fizycznej definicji świadomości. Poziom świadomości można zdefiniować przez zdefiniowanie relacji niższości między świadomościami. Mamy zatem dwie świadomości A i B. Która z nich ma wyższy poziom, a może mają poziom jednakowy? Jeżeli A zawiera B, to B może mieć mniejszą świadomość niż A, ale samo zawieranie nie wystarczy. A musi zawierać bardzo wiele innych świadomości na poziomie równym B (a więc nie zawierających się w sobie na wzajem) oraz może też zawierać świadomości niższe od B. To jednak też nie wystarczy. Różne świadomości (B1, B2, …) oprócz tego, że muszą się zawierać w A, muszą tworzyć stabilny układ złożony, zdolny jako całość do obniżania swojej entropii kosztem innych, zewnętrznych świadomości niższych. A musi więc istnieć w środowisku wypełnionym B. A nie może być chaotycznym skupieniem świadomości typu B, ale musi być układem zorganizowanym, w którym różne świadomości typu B (zasadniczo niezależne) pełnią różne role, współdziałają i wspólnie dążą do realizacji jasno określonych celów. Cele są dla świadomości jakby warunkami brzegowymi jej istnienia. Świadomość istnieje dopóki dąży do realizacji swoich celów. Dopiero wtedy można powiedzieć, że A ma większą świadomość niż B.
Istota rzeczywistości jest dla nas niepoznawalna, bo rzeczywistość nie składa się wyłącznie z materii. Rzeczywistość składa się z różnych świadomości będących na różnych poziomach. Dopóki istnieją świadomości wyższe od naszej, dopóty cała rzeczywistość pozostanie dla nas niepoznawalna w swojej istocie. Nie znamy bowiem celów i dążeń świadomości wyższych. Rzeczywistość jest niepoznawalna, ale tylko na tym poziomie świadomości, na którym się znajdujemy. Gdy już osiągniemy wyższy poziom, to problemy związane z tą rzekomą niepoznawalnością istoty rzeczywistości będą dla nas nieważne. Pojawią się nowe cele i dążenia, niepojętne dla nas teraz.
Czy ludzie mogą osiągnąć wyższy stan świadomości? Nie, nie mogą dopóki nadal są ludźmi. Dokąd więc prowadzi droga środka? Prowadzi, do doskonalenia świadomości. Kiedy będziemy wiedzieli, że nasza świadomość osiągnie poziom wyższy? Wtedy, kiedy osiągnie nieskończoną doskonałość. Czy sama jest w stanie to zrobić? Nie, nie jest! Nie możemy osiągnąć nieskończoności w rzeczywistości, w której jesteśmy ludźmi. Pod żadnym względem. Człowiek i wszechświat dla niego poznawalny są przecież ograniczone.
Jest jednak sposób, w jaki możemy teraz poznać cele i dążenia wyższej świadomości, a tym samym zbliżyć się do niej. Po prostu ta wyższa świadomość musi sama przedstawić nam swoje cele i dążenia. To brzmi banalnie, ale właśnie tak jest. No dobrze, ale dlaczego ta wyższa świadomość miałaby to zrobić? W tym jest już na pewno jakiś jej cel. Dla nas poznanie celów i dążeń wyższej świadomości może oznaczać otwarcie drzwi, ale to my sami musimy przez nie przejść. Musimy pozbyć się naszych dążeń, a przyjąć dążenia wyższej świadomości. Tylko wtedy nasza świadomość wzniesie się na wyższy poziom.
A więc są dwie możliwości: albo sami odkryjemy jakie są wyższe cele, albo wiedza o tym zostanie nam przekazana (objawiona). Pierwsza możliwość jest dla nas niezwykle ryzykowna, bo wyższe cele możemy tylko zgadywać, a musimy się tym celom całkowicie poświęcić. Poświęcić musimy wszystko, również życie i jak się pomylimy, to stracimy jakąkolwiek dalszą szansę, bo nie będziemy mieli już ciała i nie będziemy mieli gdzie wrócić aby spróbować od nowa. Nasza świadomość na skutek takiej pomyłki może zdegradować się nawet o kilka poziomów. Te pomyłki to grzechy właśnie. Nie osiągniemy wyższej świadomości grzesząc. Słowo zgrzeszyłem oznacza zbłądziłem, czyli uważałem za prawdę to, co prawdą nie było i dlatego wybrałem złą drogę i podążanie tą drogą mnie zgubiło. Jest wiele właściwych dróg, ale jeszcze więcej jest niewłaściwych, dlatego bardzo łatwo jest zbłądzić, kiedy losowo wybieramy nasze wyższe cele.
Drugą możliwością jest objawienie nam swoich wyższych celów przez wyższą świadomość. Jeśli nie będziemy jednak gotowi na przyjęcie objawienia, to nie zrozumiemy na czym polegają te wyższe cele, lub (co gorsze) zrozumiemy je źle. Na objawienie musimy być przygotowani, a wyższa świadomość musi chcieć objawić nam swoje cele. Wyższa świadomość kieruje się w kontaktach z nami albo miłością (Bóg), albo nienawiścią (Szatan). Możemy być zatem pewni, że kiedy będziemy przygotowani, to wyższa świadomość się nam objawi bez względu na to czy kieruje się miłością i chce naszego dobra, czy kieruje się nienawiścią i chce naszej zguby. Cała sztuka w tym, żebyśmy potrafili odróżnić czy objawienie pochodzi od Boga, czy od Szatana. Przegramy jeśli zaczniemy postępować według objawienia Szatana. Do tego służy przygotowanie. Buddyjska droga środka jest drogą najlepszą z możliwych i przygotowuje nas na objawienie. Oni nazywają to nirwaną, czyli oświeceniem. To tylko różnice kulturowe, ale istota samego doświadczenia jest jednakowa.
Kiedy już odnajdziemy prawdziwe cele wyższe (te od Boga) i zaczniemy je realizować porzucając nasze własne, wtedy to wyższa świadomość (Bóg) pociągnie naszą świadomość w kierunku nieskończoności i pozwoli jej wejść na wyższy poziom. Szatan natomiast, zamiast tego będzie się starał nas poniżyć. Jego celem jest poniżanie nas ludzi i robi to z zazdrości, ponieważ on sam (poprzez dążenie do realizacji celu poniżania) nie może się rozwijać. Szatan jest zatem wewnętrznie ze sobą zgodny, co umożliwiło mu odłączenie się od Boga. Jest przy tym koniecznie uwięziony na poziomie równym Bogu. Jest równy, a jednak gorszy.
Ilekroć napotykamy nieskończoność w jakiejkolwiek formie myśli jest to znak, że ta forma myśli wchodzi w stosunek z rzeczywistością wyższą od tej, do której jest przystosowana. To ostatnie zdanie wypowiedział słynny Howard Hinton. Faktem jest, że konfrontacja dwóch nieskończoności, a więc dwóch oddziaływań wyższej świadomości, może dać skończony, a więc konkretny rezultat w naszej rzeczywistości, czyli w tym, co uważamy za obiektywne. Jest to fakt matematyczny. Wyższe formy świadomości mogą na nas wpływać, a robią to właśnie przy pomocy nieskończoności. Jest to dowód na to, że miłość i nienawiść mają w naszej rzeczywistości własność nieskończoności (podobnie jak prędkość światła).
Dlatego kluczem do wyższej świadomości jest matematyka. To również wydaje się banalne, ale dla ludzi, którzy bardziej zajmowali się czystą matematyką jest całkowicie zrozumiałe. Matematyka to nie są dla nich wzory i równania, to przede wszystkim myśli. Myśli te są wolne od wszelkich okoliczności. Opisują dokładnie to, co opisują. Nie więcej i nie mniej. Wzory, pojęcia i ich notacja symboliczna służą tylko wyrażaniu myśli i pomagają w ich logicznym uporządkowaniu.
Matematyka jest wyłącznie wytworem myśli człowieka i nie wynika z obserwacji rzeczywistości tak jak fizyka, choć największe zasługi należą się matematyce właśnie dzięki jej zastosowaniom w fizyce. Prawd matematycznych nie dowodzi się poprzez weryfikację eksperymentalną, bo nie jest to potrzebne. Można je udowodnić lub im zaprzeczyć nie wychodząc w ogóle poza dziedzinę myśli. W tym sensie prawdy matematyczne są absolutne, a więc całkowicie obiektywne. Co więcej, jest to jedyna rzecz obiektywna, którą człowiek dotąd odnalazł w rzeczywistości, w której żyje. Dlatego właśnie jest taka pociągająca, bo zbliża nas do wyższej świadomości.
Z jednej strony matematyka jest wytworem naszej myśli, a z drugiej wydaje się, że potrafi poprawnie opisać całą rzeczywistość. To zdumiewające, że tak wielka różnorodność przyrody może być potencjalnie opisana przez tak niewiele praw fizycznych wyrażonych właśnie w języku matematyki. To jest nie tylko zdumiewające, ale tak nieprawdopodobne, że wręcz nieprzypadkowe i sprawia wrażenie, że ten świat został celowo dla nas zaprojektowany przez wyższą świadomość. Musimy uwierzyć temu wrażeniu na gruncie zasady, że pierwsze wrażenie jest zwykle najprawdziwsze. Wierząc w to zgadzamy się, że Bóg stworzył świat celowo i że Bóg istnieje.
Refleksja nad wrażeniem celowości istnienia prowadzi do zasady antropologicznej, która głosi, że świat jest taki, jaki jest bo gdyby był inny, to nie moglibyśmy istnieć i o to pytać. A zatem zgodnie z zasadą antropologiczną równie dobrze mógł przypadkowo powstać taki, jaki jest i nie musi być w tym żadnej celowości. Czy zasada antropologiczna wyklucza zatem rolę Boga w procesie stworzenia świata? Nie, nie wyklucza. Jest tylko dowodem złego myślenia. Myślenia pochodzącego od Szatana. Myślenia, które ma wywołać w nas zwątpienie, ma oddalić nas od Boga, ma zablokować naszej świadomości drogę do wyższego poziomu.
Zauważmy, że zasada antropologiczna powstaje na skutek zastosowania logicznej zasady dowodu nie wprost. Rozumowanie nie wprost, tak skuteczne w matematyce, bywa mylące w dziedzinie religii. Zastanawiałem się nad tym długo i doszedłem do wniosku, że rozumowanie nie wprost wprowadza dodatkową asymetrię do problemu, w którym tej asymetrii pierwotnie nie ma, a następnie wykorzystuje ją do odwrócenia tezy tworząc złudzenie poprawnego dowodu. Tymczasem nie w każdym problemie można bez szkody dla logiki wprowadzić tego rodzaju asymetrię. Po prostu są problemy, w których nie wolno hipotez odwracać zasadą nie wprost w celu ich udowodnienia. Kolejnym przykładem jest często używany argument na istnienie Boga: Bóg istnieje, bo prawdopodobieństwo, że nie istnieje jest bardzo małe. Taki argument może niektórych ludzi przekonać, ale nie mnie. Uważam, że dowody nie wprost są przydatne, ale należy się im bacznie przyglądać, czy przypadkiem nie prowadzą nas na złą drogę. Odwracanie tezy jest analogią operacji dopełnienia z teorii zbiorów – jest ona dobrze zdefiniowana tylko tam, gdzie znane jest uniwersum i wszystkie jego elementy. Chyba żaden zdrowo myślący człowiek nie jest gotów stwierdzić, że znane mu jest całe uniwersum, prawda?
Fakt, że nasza świadomość w ogóle potrafi zajmować się matematyką świadczy o tym, że droga do wyższej świadomości już się rozpoczęła i że drzwi są otwarte. Z mojej strony zapraszam wszystkich, aby przez te drzwi przeszli. Co się wtedy z nami stanie? Czy staniemy się Bogiem? Wydaje mi się, że to jest całkiem realne. I nie należy się przejmować pozornym problemem, że niby jest tylko jeden Bóg i nie może istnieć więcej niż jeden Bóg. To bzdura. Nawet religia się z tym nie zgadza. Religia ma zwykle wielu Bogów. Nawet w chrześcijaństwie Bóg istnieje jeden, ale w trzech osobach. Kwestia tego, czy są to trzy osoby, czy trzy tysiące, jest drugorzędna. I tak się tego w prosty sposób nie dowiemy. Więcej: wyższa świadomość może po prostu nie posiadać własności zwanej liczebnością. Wielość w jedności i jedność w wielości. To może być właściwa cecha Boga.
Należy powiedzieć, że Bóg istnieje, bo istnieje wyższa świadomość. Nauka wcale nie zaprzecza istnienia Boga, a nawet takie istnienie uprawomocnia. Wielu naukowcom ciągle towarzyszy irracjonalne odczucie, że istnieje jakiś tajemniczy czynnik, który nie pozwala na to, aby chaos nadmiernie się rozprzestrzenił i zniszczył porządek. Niby entropia zawsze rośnie, ale może lokalnie maleć, a ponieważ może, właśnie to robi. Tylko dlaczego robi to dokładnie tam, gdzie to potrzebne? To sprawia wrażenie jakby coś sterowało tym światem poza naszą wolą. To coś istnieje i to jest Bóg. Bóg jest też tożsamy z całym światem. Dowód tego był prosty, ale akurat wyleciał mi z głowy. Zapytajcie się jakiegoś teologa. Albo zobaczcie tutaj.
Bóg jest wyższą świadomością i oddziałuje na nas ludzi swoją miłością, która dla nas jawi się jako nieskończona. Ta sama miłość dla Niego może być skończona, bo jest razem z Nim na wyższym poziomie nieskończoności. Bóg chce naszego dobra tak bardzo, że daje nam wolną wolę, daje nam wybór. Wydaje się więc, że dzięki temu możemy czynić dobro lub zło, w zależności od tego, na co mamy ochotę. Tak, ale ta droga nigdy nas do Niego nie doprowadzi. On chce od nas czegoś więcej. On chce żebyśmy świadomie wybrali właściwą drogę. Chce naszego zaangażowania. Śmiałych i właściwych decyzji zamiast „siedzenia z założonymi rękoma”.
Jeśli ignorujemy świat, zamykamy się przed nim, udajemy, że go nie dostrzegamy, to pozwalamy, żeby świat zewnętrzny dyktował nam jak mamy żyć. I można tak żyć. Poddać się i pozwolić przeznaczeniu aby się wypełniło, pozwolić żeby przypadek myślał za nas. Większość ludzi przyzwyczaja się do takiego życia, wygodnego i bezmyślnego. Jednak człowiek potrafi myśleć, potrafi podejmować decyzje i żyć naprawdę. Potrafi on sam wybrać dla siebie drogę, zamiast pozwalać, żeby droga wybierała jego. Problem w tym, że nie wiemy która droga jest dla danego człowieka właściwa.
Tak naprawdę, każdy człowiek ma już drogę przeznaczoną specjalnie dla niego. Ma swój los. Los ten jest ustalony. Jeśli czyimś przeznaczeniem jest czynienie dobra, to powinien czynić dobro, ale jeśli jest nim czynienie zła, to powinien on czynić zło, ponieważ taki jest boski plan. Zło pochodzące od Boga musi być uzasadnione i tylko On wie dlaczego. Ludzie reagują na zdarzenia zwykle w przewidywalny sposób, dlatego można sobie wyobrazić, że Bóg zaplanował określone złe zdarzenia (i wybrał już ludzi na sprawców tych zdarzeń), żeby wywołać u innych ludzi określoną reakcję.
Wszystko musi się zmieścić w ramach Bożego planu. Nie musi to być dokładne. Jest pewien dopuszczalny błąd, pewna nieoznaczoność losu człowieka i jeśli człowiek pozostaje na swojej drodze w ramach tego błędu, to jest ona dla niego właściwa. Istnieją czynniki, które pomagają człowiekowi odnaleźć w życiu właściwą dla niego drogę, naprowadzają go na nią. Kiedy człowiek podąża właściwą drogą to jest szczęśliwy. Jeśli zboczył z tej drogi i sprzeciwił się swojemu przeznaczeniu, to odpowiednie czynniki sprawią, że będzie nieszczęśliwy. Nieszczęście ma na celu sprowadzić człowieka z niewłaściwej dla niego drogi.
Bóg nie stworzył świata pozwalając mu podążać własną trajektorią. Bóg wybrał już dla świata określoną trajektorię. Zarówno przeszłość, jak i przyszłość są już z góry przez Niego określone. Historia jest już cała napisana. Od stworzenia, aż po zagładę. Wolna wola oznacza, że człowiek ma mimo to możliwość zmiany tej historii, zmiany boskiego planu. Bóg w ten sposób nas bada. Bada czy zmieniając swój własny świat będziemy w stanie przewidzieć również zmiany, jakie to sprowadzi na nas samych i na innych ludzi. A może uda nam się ulepszyć boski plan.
Człowiek może mieć istotny wpływ na wydarzenia jeśli tylko zechce. Ale pod jednym warunkiem: te wydarzenia nie mogą być związane bezpośrednio z nim samym. Jeśli w przeszłości zdarzyło się coś, co spowodowało, że podjęliśmy określoną decyzję, to nie mamy wpływu na tą decyzję, ale możemy mieć pośredni wpływ na jej skutki. Nie możemy sami zmieniać własnego losu. Jeśli spróbujemy, spotka nas nieszczęście. Możemy jednak zmieniać los innych ludzi. Istnieje więc pośrednio metoda, która pozwoli nam zmienić nasz los. Człowieku, jeśli chcesz zmienić swój los, działaj na innych ludzi tak, żeby oni chcieli to zrobić za ciebie. Jeśli chcesz dostać awans, to nie możesz tego naprawdę chcieć dla siebie. Natomiast musisz uwierzyć że twój szef chce tobie dać awans. Wtedy go dostaniesz. To wydaje się banalne, idiotyczne, trąci szarlatanerią, ale skutkuje. Nie wolno człowiekowi ingerować bezpośrednio w swój los i to daje mu poczucie
niemocy, z którym musi dawać sobie radę. Natomiast nie ma ograniczeń co do ingerencji pośredniej, ponieważ plan Boży zakłada, że twoje decyzje są zdeterminowane i określone przez sytuację, w której się znajdujesz. Jeśli zignorujesz okoliczności i zmienisz kryteria własnej decyzji również poniesiesz klęskę, bo będzie to odczytane jako próba oddalenia się od własnej ustalonej już drogi. Musisz to zrobić sprytnie i w odpowiednio wyrafinowany sposób. Dokładnie tak, żeby był wilk syty i owca cała, czyli żeby tak zmieniać Boży plan, żeby zachować jego wewnętrzną spójność. Dlatego każda zmiana, którą chcemy wprowadzić musi uwzględniać olbrzymią złożoność wzajemnych powiązań między zdarzeniami. Każda zmiana dokonana lokalnie, bez powiązania z innymi zmianami i bez zapobiegania eskalacji możliwych szkodliwych skutków tej zmiany zostanie przez świat odrzucona, ponieważ boski plan posiada mechanizmy obronne, które same dbają o jego spójność. Można ten plan zmienić, ale bez szkody można go zmieniać tylko tak, żeby go nie popsuć. Zepsuć go można bardzo łatwo, ale został zaprojektowany tak, że on sam na tym nie ucierpi. Ucierpi natomiast osoba psująca.
Praktycznie każda drastyczna zmiana w planie jest jego psuciem. Najlepszym przykładem jest Hitler. Chciał naprawiać świat, ale go zepsuł i przypłacił to życiem. Nie ma powodu, żeby Hitlera żałować, ale jest on dowodem na to, że nie ma nic za darmo. Każdy zysk w jednym miejscu oznacza stratę w innym. Dlatego nie możemy na przykład przewidzieć wyników totolotka, bo gdybyśmy mogli, na pewno wygralibyśmy dużo pieniędzy, a to zmieniłoby plan znacznie (np.: te pieniądze miał wygrać kto inny). Możemy jednak przewidywać mniej istotne rzeczy, które nie mają wielkiego wpływu na cały plan. Aby skutecznie wpływać na plan Boży, musimy dokładnie znać los poszczególnych osób, łącznie ze swoim. Jednak dokładne poznanie losu jest również niemożliwe, bo nie istnieje dokładny los. Ten los, który istnieje jest raczej luźnym zbiorem założeń i reguł, których nie zawsze trzeba się trzymać. Pozwala to nam działać swobodnie w ramach nieoznaczoności losu.
Co to jest magia? Magia to sposoby na poszerzenie nieoznaczoności losu. Magia to metody oddziaływania na ludzi, zwierzęta i przedmioty. Oddziaływania na elementy Bożego planu, boskiej układanki. Magia pokazuje jakie są reguły układania klocków w tej układance tak, żeby do siebie pasowały. Życie polega na ciągłym układaniu tej układanki. Jeśli układanie to odbywa się w sposób losowy, to oznacza, że pozwalamy jej układać się samej. Stąd właśnie pochodzi samo słowo „losowy” i oznacza pozostawiony losowi, zgodny z losem, ale wcale nie dowolny. Wszelka losowość w zjawiskach otaczającego nas świata jest złudzeniem, powstającym w naszych umysłach, które nie posiadają wystarczającej wiedzy, aby dostrzec przyczyny tych zjawisk.
Układanka jest czasoprzestrzenna, a fakt, że jest ułożona dobrze interpretujemy jako spójne związki przyczynowo-skutkowe. Te same klocki można też na ogół ułożyć inaczej i też będą do siebie pasować. Magia pomaga nam rozpoznać granice tych klocków i ułożyć je tak, jak chcemy. Magia pozwala nam obudzić się ze snu przypadkowości i zrozumieć świat bardziej, niż nauka będzie w stanie kiedykolwiek (chyba, że „wchłonie” magię). Kiedy zaczynamy stosować magię, stajemy się zaangażowani w świat, w jego tworzenie i zmienianie, w układanie planu nie zamiast Boga, ale razem z Nim. Religia zakazująca magii jest w błędzie, bo magia potrafi być dobra. Bierzemy czynny udział w wydarzeniach zamiast biernie się im przyglądać. Magia pozwala pozbyć się ograniczeń w myśleniu typu: „po co mam się nad tym zastanawiać, skoro i tak nie mam na to wpływu”. Magia pozwala uwierzyć, że możemy zmienić wszystko i mamy wpływ nie tylko na siebie, ale na całe nasze otoczenie i cały świat. Zaangażowanie jest kluczem do sukcesu.
Nie chodzi o powodowanie określonych skutków, ale o powodowanie przyczyn, których skutki pojawią się automatycznie. Najlepiej jeśli w ogóle nie chcemy od świata niczego dla siebie. Gdy oddamy wszelką naszą energię na cele nie swoje, gdy pozbędziemy się pragnień i oczekiwań, a poświęcimy się jedynie kształtowaniu świata zewnętrznego, to jeśli będziemy kształtować go dobrze, nasze życie również będzie przebiegać dobrze. Jeśli dajemy na około siebie dobro, to ono do nas wraca. Jeśli tworzymy zło, to ono również do nas wróci. Jedyna właściwa droga do szczęścia, to uszczęśliwiać innych. Jedyna właściwa droga do miłości, to kochać innych. Jedyna droga aby zwiększyć swoją moc, to udzielać tej mocy innym.
Nie zawsze musimy przy tym coś rzeczywiście robić. Czasem aby się spełniło wystarczy, że komuś czegoś życzymy (rzucanie uroku). Istotny jest również symbolizm. Możemy zrobić coś zupełnie innego w zastępstwie właściwego czynu (na przykład dlatego, że właściwy czyn jest dla nas niewykonalny). Jeśli przy tym mocno uwierzymy, że ta inna czynność symbolizuje tą właściwą, efekt będzie taki jakby wykonana została ta właściwa, albo taki, że ta właściwa przestanie być potrzebna (to też sukces). Największą moc symboliczną mają te czynności, które są zgodne z losem.
Jeśli na przykład chcemy kogoś spotkać, musimy przewidzieć co będzie konsekwencją tego spotkania i musimy utożsamić w umyśle tą konsekwencję z samym spotkaniem. Wtedy spotkanie ma większą szansę się odbyć. Najczęściej nie jesteśmy w stanie prawidłowo przewidzieć skutków nie zaistniałych jeszcze wydarzeń, i właśnie dlatego rzadko możemy je świadomie powodować, ale wcale nie dlatego, że to niemożliwe. Wystarczy w to uwierzyć i na prawdę zadziała.
Musimy pamiętać, że układanka jest czasoprzestrzenna. Przyczyny mają ograniczoną prędkość powodowania bezpośrednich skutków (patrz stożki świetlne w teorii względności). Natomiast pośrednie skutki mogą się rozprzestrzeniać natychmiastowo (patrz nielokalność kwantowa) i dlatego to z nich powinniśmy się nauczyć korzystać, choć to niezwykle trudne. Skutki nie mogą wpływać na własną przyczynę, ale mogą wpływać na przyczyny innych skutków, jeśli tylko nie są ze sobą związane (patrz ujemny interwał czasoprzestrzenny). To bardzo ważne, choć wydaje się, że nienaukowe. Ale właśnie dlatego to na razie jest magia, a nie nauka, choć jej oczywiste związki z nauką widać na pierwszy rzut oka. Dlaczego uważam je za oczywiste? Dlatego, że wątpienie w nie do niczego nowego nie prowadzi. Jeśli brat zginął w wypadku, ale dotarła do nas tylko informacja, że miał miejsce wypadek, to zanim dowiemy się o śmierci brata, mamy jeszcze szansę zmienić sytuację (często samą myślą, dobrym życzeniem) tak, żeby brat przeżył (chociaż już jest po wypadku). Żaden fakt nie jest dokonany, jeśli nie został zaobserwowany. Tak mówi magia. Tak mówi też (nieprzypadkowo) mechanika kwantowa. Tak zbudowany jest świat, w którym żyjemy.
Korzystajmy więc z danej nam szansy i żyjmy tak, żeby uczynić świat lepszym. Musimy jednak pamiętać, że wszystko, co dostajemy od magii, zostaje zabrane komuś innemu. Jeśli komuś bardzo w ten sposób zaszkodzimy, to nasza magiczna moc się zmniejszy. Aby rozwijać naszą magię, musimy również dbać o to, żeby nasza magia nie szkodziła otoczeniu. Temu służy również tajemnica, która powinna okrywać każdą magiczną osobę. Każda postawa, którą przyjmujemy w nadmiarze zmniejsza naszą magiczną moc. Jednak dla każdego człowieka istnieją odpowiednie proporcje dawek racjonalizmu i intuicji, wytrwałości i jej braku, itp. Odpowiednie proporcje dla rozwoju magicznego każdy musi odnaleźć dla siebie, bo są niepowtarzalne i związane z określonym przydzielonym dla niego losem. Każdy musi poprzez połączenie nauki i religii odnaleźć swoje miejsce w magicznej rzeczywistości traktowanej od razu jako całość, a nie jako suma jej części. Tak odnajdziemy nową drogę środka. Pozostaje mi wszystkim tym, którzy dotrwali do końca tego artykułu, życzyć powodzenia na tej nowej drodze.